sobota, 15 sierpnia 2015

Nadzieja

Nie znali się długo. Ostatnie pół roku było dla nich męką, długim pasmem niepowodzeń i nieprzyjemnych niespodzianek przygotowanych przez los. Sześć miesięcy walki z własnymi problemami, słabościami i najzwyczajniejszą w świecie podłością ze strony innych ludzi. Może to trwało niedługo, tak naprawdę. Ale im wystarczyło. Mogli być o krok od szaleństwa, totalnego złamania lub śmierci.

Dopiero potem się poznali. Zupełnie przez przypadek. W najmniej oczekiwanym momencie. Czyżby półroczna zła karma się wyczerpała? Zasługiwali na nagrodę po swoich upadkach? Czy to właśnie on miał podać jej rękę, żeby mogła wstać na własne nogi? Czy to właśnie ona miała sprawić, że uśmiech znów zagościł na jego twarzy?

Spotkali się w pubie, gdzie siedziała grupa ich znajomych. On spóźnił się ale jakoś tak wyszło, że usiadł całkiem niedaleko niej. Niewiele wtedy rozmawiali, choć ona nawiązała świetny kontakt ze wszystkimi. Ich spojrzenia nie stykały się wzajemnie.

Byli jeszcze w paru innych miejscach tego dnia. Nad rzeką i w knajpce z kebabem. Coraz więcej ludzi z grupy rozeszło się do swoich domów. Ostatecznie trafili do jednego z poznańskich klubów, gdzie można popląsać przy rockowych dźwiękach. Po niemrawych i nieśmiałych podrygach każdego, z samym sobą, coś zaczęło ruszać. Tańczyli, a raczej próbowali, tańczyć we czwórkę. Co ciekawe to ona chwyciła go za rękę pierwsza. Zaczęli się wygłupiać na parkiecie, nie przejmując się innymi i kręcąc młodzieńczego młynka między kilkunastoma spoconymi ciałami. Potem poszli się napić i wszyscy rozeszli się, każdy w swoją stronę. Ta noc skończyła się dla nich po 3 rano. Ale to i tak było za wcześnie.

Spotkali się w troszkę innym składzie, niecały tydzień później. Siedzieli w pubie, atmosfera była bardziej kameralna. Usiadł obok niej. Zdążyli dłużej porozmawiać, wymienić się spojrzeniami, pierwszymi wspólnymi uśmiechami. Coś pchało ich ku sobie. Wewnątrz oboje walczyli ze swoimi obawami. To nie był dla nich najlepszy czas na taką znajomość. Ona za chwilę miała wyjechać za granicę na parę miesięcy. Nazajutrz. Tak się jednak nie stało. Jej telefon zadzwonił. Wyjeżdża za tydzień. Może cieszyć się dalej nowymi znajomościami. Może posiedzieć dłużej i pójść poskakać do klubu, w którym byli tydzień temu.

Po licznych zmianach miejsc przesiadywania, trafili do owego przybytku. Znów mieli ochotę ze sobą potańczyć, choć tak jak tydzień temu, nie byli sami. Wspólne kręcenie młynka i uśmiech na twarzach. Tego właśnie chcieli. Nagle, jakby słowa, których jeszcze on nie był gotów wypowiedzieć, zostały zadeklamowane w piosence puszczonej przez klubowego didżeja. Utwór dość znany pomimo młodego wieku, kojarzący się z komercją i jakąś reklamą. To nie miało jednak znaczenia. Treść tych słów, choć naiwna, zdawała się być najbardziej adekwatnym podsumowaniem tego wieczoru. Gdy końcowe słowa refrenu wydobywały się z głośników, on zbliżał do niej swoje usta. Żeby widziała, że wyśpiewuje je w konkretnym celu. Żeby widziała, że zależy mu na niej.

W pewnym momencie przytulili się. Tak po prostu. Ona położyła swoją głowę na jego ramieniu i objęła kruchymi dłońmi. Poczuł jej śliczne loki i zapach delikatnych perfum. Dryfowali, wczepieni w siebie. Bez względu na muzykę, pozostałych ludzi i znajomych, którzy przyszli z nimi. Świat nie istniał, liczyła się tylko ta chwila. Żadne z nich nie potrafiłoby powiedzieć jak długo owa chwila trwała. Ale to nie było przecież istotne.

Usiedli na krzesłach zdyszani. Wypili dżin z tonikiem i limonką. Porozmawiali i cieszyli się swoją obecnością. Niedługo potem znów wszyscy rozeszli się do swoich domów. Tych dwoje dowiedziało się czegoś o sobie, właśnie tego wieczoru. Następnego dnia zaprosił ją na randkę do włoskiej restauracji. Ale to już inna, choć równie piękna historia.


1 komentarz: